niedziela, 27 lipca 2014

Saga I - Droga na szczyt - Chapter VII Part I

Erza
Dzisiejszy dzień był nudny jak flaki z olejem. Wszyscy gdzieś powyjeżdżali. Pewnie, dlatego, że nie chcieli mieć kłopotów z Radą.
 Od rana mam jakieś złe przeczucia... Po prostu czuję, że coś złego nadchodzi, a my nie będziemy dosyć silni, aby się z tym zmierzyć...
- Erza. - usłyszałam melodyjny głos koło mojego ucha. Podniosłam głowę i ujrzałam rozpogodzoną twarz niebieskowłosego. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jellal? Co ty tutaj robisz? Nie boisz się, że mogą cię złapać? Wiesz... W końcu kiedyś też należałeś do tych magicznych popaprańców. Mogą cię o coś oskarżyć, czy coś... - mruknęłam.
- Czyżbyś się martwiła? - zaśmiał się i przyjrzał mi się dokładniej.
- O-oczywiście, że tak, głupku! - wrzasnęłam, gwałtownie wstając. Gdy się uspokoiłam ponownie usiadłam i kontynuowałam naszą dziwną rozmowę.
- Erza, rada magiczna dzisiaj rano dowiedziała się o naszej ucieczce i niedługo tutaj będzie. - powiedział poważnie. Zagryzłam dolną wargę i wzięłam łyk zimnego piwa.
- Wiem... Niestety, w tej sytuacji jesteśmy bezsilni.
- Chcesz się poddać? - zbliżył się maksymalnie do mojej twarzy i spojrzał mi głęboko w oczy. Trochę się zmieszałam.
- N-nie! Tylko... Jeśli przeciwstawimy się radzie... Będzie jeszcze gorzej. Poza tym... Inne gildie również są uwięzione. Zostawimy je tak? - zapytałam. Jellal odsunął się ode mnie i złapał się za podbródek w geście kontemplacji.
- Masz rację... Musimy wymyślić plan, jak ich uwolnić i sprawić, by Rada zaniechała tych swoich mrocznych planów. - rozkazał. Widok zdeterminowanego Jellala sprawił, że nabrałam siły. Uśmiechnęłam się słodko i podparłam głowę o rękę. - Erza? Coś ci się stało? - spytał zdziwiony moim zachowaniem.
- Nie, nic. Po prostu... Miło jest, po tych wszystkich naszych wcześniejszych starciach, czasami widzieć twój uśmiech. - rzekłam. Jellal uśmiechnął się delikatnie, położył mi swoją rękę na ramieniu i odszedł.
 Posiedziałam jeszcze chwilę sama, obserwując ruch w gildii. Wszyscy, jak zwykle, świetnie się bawili. Przychodząc tutaj zapominamy o wszystkich przykrościach i smutkach... Po prostu dobrze się bawimy!

Lucy 
- Lucy, czy ten pociąg jest konieczny? - zapytał mnie po raz sześćdziesiąty Natsu. Mam już go powoli dosyć...
- Tak! Jeśli chcesz iść pieszo przez miasta, w których roi się od rycerzów, to proszę bardzo. - fuknęłam.
- Serio mogę?! Żegnaj! - krzyknął i zaczął uradowany biec na północ. Zirytowana pociągnęłam go za szalik.
- Żartowałam tylko! - westchnęłam. Wychyliłam się lekko w prawo i zerknęłam na pana Arizawę (niedawno nam się przedstawił) i jego córki. Właśnie wsiadali do pociągu. Złapałam mojego towarzysza za rękę i ruszyłam do wagonu. Trochę nieobecny Happy pognał za nami. Po chwili siedzieliśmy już w środku. Natsu usiadł obok mnie, a kotek naprzeciwko nas. Jeszcze nie wyruszyliśmy, a różowowłosy już zaczął mieć mdłości. Rany...



Na razie się wstrzymuję :c Nie mam czasu na pisanie, a weny multum. Przepraszam :C Na pewno coś napiszę w przyszłym tygodniu. Wytrzymajcie.

2 komentarze:

  1. Pisz! Pisz! Pisz! Pisz!
    Chce wiedzieć co się stanie!
    Weny kobito :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Ahh! Zajebisty był! Lecę dalej czytać c:

    OdpowiedzUsuń